31 października 2007

Powroty

"Szerokiej drogi, ciasnych zakrętów i pijanego kierowcy" - tak się żegnaliśmy olewając wykład z metrologii.

Dziś znowu bez strachu napiję się kranówki :)

A najgorzej to ma Darek, nie wraca. Mieszka na Ursynowie :P

Będzie fajny łykend. 4 dni. To prawie jak wakacje :D

21 października 2007

Niechętnie pakowałem się do Stalowej Woli, ale jeden sms odmienił podejście do wyjazdu. Godzinę później pytali się mnie o ten dziwny uśmiech. I dobrze.

Te chwile - cudowne. I za krótkie. Ale dobrze że były, bo nie spodziewałem się ich. Dziękuję Ci.

Zadomowiłem się. Może jeszcze nie w Warszawie, ale w warszawskim mieszkaniu na pewno. Ciepłe, cieniste, przytulne. Nie to co w stw - oczy bolą, powietrze przesuszone. Jakoś nieswój czuję się od momentu gdy wszedłem o domu.

Cieszę się, że Ty też się już zadomowiłaś.

11 października 2007

Jak ja uwielbiam nocne posiedzenia nad książką. Dzisiaj - "Zasady zapisu konstrukcji". Druga biblia pierwszorocznego mechatronika.
Pożegnałem moją śliczną (:*) czterdzieści minut po północy i poszedłem zaparzyć sobie kawkę, Kraftwerk zapewnia odpowiednie tło dźwiękowe. Trochę ponad pół godzinki na poczytanie sobie w/w Paprockiego - i ołówek i ekierki w ruch! W dwie godzinki spłodziłem zaczątki ślicznego rysunku technicznego.

Uwielbiam tę porę. Ciemne okna, cicha Trasa Łazienkowska skąpana w surrealistycznym świetle sodówek, wieże kościoła Zbawiciela podświetlone halogenami, biurowce błyszczące świetlówkami, tramwaj przejedzie z rzadka Marszałkowską... I świadomość że wszyscy słodko śpią i tylko ja, książę nocy, siedzę o trzeciej i pracuję.

Ale wkrótce i na mnie przyjdzie pora, i pójdę spać na mojej części twardego łóżka, i znowu będę miał nadzieję na piękny sen, i znowu wstanę pół godziny za wcześnie, i będę się bezproduktywnie kręcił po domu. I znowu mnie wetnie na kilka godzin na uczelni (o cholera, i kolejne starcie w dziekanacie :/). Wrócę do domu i upichcę coś na obiad. Tylko dla siebie, niestety.

02 października 2007

... i się zaczęło

Inauguracja uczelniana. Nuda. Cytując Szekspira: słowa, słowa...
Inauguracja wydziałowa. Kupa śmiechu i jeszcze większa nuda. Wykład inauguracyjny, z którego mało wyniosłem, jako że tyczył się inżynierii biomedycznej. Potem kolejka po indeks. PRL wymięka normalnie.

Dziś o 8.15 wykład z matematyki. Przez pierwszą godzinę: powtórzę, będę umiał. Druga godzina: co ten gość opowiada? Trzecia godzina: przeprowadzam się na UŚ, będę polonistykę studiował. To jest strawniejsze.
A potem taką zmułę miałem że zapomniałem zajrzeć do księgarni po sąsiedzku żeby kupić skrypty. I dobrze, bo ponoć brakło, i byłem jedynym któremu udało się je zdobyć (w innej księgarni) :]

Cóż poza tym: twarde wyro, niewiarygodny tłok w metrze, strasznie drogie knajpy (a ja uważałem Ósemkę za drogi lokal), zaczerwienione od tel uszy i uporczywe myśli moim Skarbie. Tęsknota straszna rzecz. Nawet nasze codzienne rozmowy nie zastąpią mi Ciebie. Aż boję się odliczać dni do spotkania, bo wiem że wtedy na pewno nie wytrzymam. Pocieszam się wspomnieniem tego spojrzenia... Resztę powiem Ci na ucho :)