29 maja 2007

Dziś porozmawiamy o filozofii

I nieważne że świat
na którym przyszło Ci żyć
lepszym wydawał się być
nieważne
Że każdy ma tutaj swoje zdanie
Ty masz swoje słowo - rozczarowanie
Rower. Taty, of course. Kontrola wzrostu truskawek na działce (pomału można zaczynać zrywać), a następnie ponad 52 kph na skarpie i wyhamowanie w zbyt ciasnym jak na tę prędkość zakręcie. Cóż, ograniczenie prędkości po coś tam stoi. Ciekawe do ilu, nawet się nie patrzyłem na znak. Za to empirycznie przekonałem się na czym polega podsterowność. Cudem jakimś tor bardzo kolizyjny zacieśniłem w tor na tyle mało kolizyjny by nie zlecieć z roweru przy uderzeniu, bo przytarciem bym tego nie nazwał, w element ograniczający - krawężnik. Cholera, F1 jest bezpieczniejsza niż rower, tam są pasy czegoś na czym można wyhamować przed przywaleniem w ścianę - z opon, nie z betonu. Hardkorowe doświadczenie? Gdzie tam. Nie napisałem jeszcze że przy gwałtownych przyspieszeniach rower jest tak nadsterowny że aż piszczy. A czasami robi coś więcej. W sierpniu zrobił monstrualną dziurę w kolanie, na której mogłem poćwiczyć sobie opatrunek żółwiowy zbieżny. Tym razem klucza potrzebnego do poprawienia wszystkich obrażeń roweru szukałem dłużej, ale za to skóra okazała się być wytrzymalsza. Nietzsche się kłania. Mimo wszystko zdecydowanie zbyt często w ostatnich dniach zaglądam śmierci w oczy, czy to ścigając się z Jelczem, czy anihilując w kłębie czarnego dymu aluminiowe puszki, czy próbując bić rekordy życiowe i trenując do prób. Jak coś mnie zabije to Nietzsche się już więcej nie będzie kłaniał. Przynajmniej nie mi. Aha, miałem popracować nad skuteczniejszym zapalnikiem. Takim który oprócz siebie zapalałby coś jeszcze.

Niektórzy własny humor wyobrażają sobie jako sinusoidę. Innym sinusoida przeszła w tengensoidę. Gratuluję i zazdroszczę. A ja, wlokąc rower z zakleszczonym tylnym kołem (Baranek, to dopiero wyrabia tricepsa!), z zaskoczeniem skontatowałem że w moim wypadku to raczej szereg hiperbol. W zadowalającym tempie zbliżałem się do asymptoty z dodatnią drugą pochodną (bogowie, zmysły mi odebrało? trochę przesadziłem z metaforami), lecz zostalem przerzucony na drugą stronę asymptoty. Plusy sytuacji? Pochodna mojej hiperboli jest zawsze dodatnia. Minusy? Sama hiperbola nie zawsze. Pomijam to że sytuacja to jakiś czarną krechą namazany minus. Ale nie wiń się za to; nic nowego nie zostało powiedziane, nic mnie nie zdziwiło. Poza jednym. "Za często"? Według mnie to mało śmieszny żart. Abstrahuję już od tego że pojęcia nie mam dlaczego przyszło Ci do głowy przypominać mi o wszystkim. Ale, jako rzekłem, nie wiń się. Nietzsche tu też mi się nieraz kłaniał, i pewnie nieraz ukłoni. Wot, parszywe takie szczęście.

Następnym razem muszę opróżnić kieszenie, a za to dociążyć przód roweru. Nie będzie taki podsterowny, a ciut łatwiej będzie łykał szybkie zakręty. Poza tym aerodynamika... Jeszcze jedno spojrzenia pani obserwującej idiotę ostro pedałującego w dół równi pochyłej - bezcenne. Nietzsche.

1 komentarz: