02 czerwca 2007

pracowity week

zeby go rozerwalo tak w minimalnym stopniu... wiesz...
nie napiszę o kim to :)
Policzmy cóż to robiłem od środy...
Środa: wbili BB, Mahdi i kamera. Zapodali 50 gram azotanu potasu i pozdrowienie. Unfortunately, było ciut zbyt późno żebym bezstresowo zrobił z tym sprzętem co miałem zrobić. A spróbujcie to co nakręciliście wmontować w jakieś "making of" to wam nogi z dupy powyrywam! ;)

Czwartek: olałem wszytko i wszystkich. Dokumentnie. To znaczy chciałem, bo mi nie wyszło :( Najpierw obejrzelim na trzy tury u Baranka najnowszych Włatcuff, potem pojechałem na działkę truskawki obrobić. Chętne na nie są, ale czekają aż się im rok szkolny skończy :) O, i powiniemem sobie dopisać kolejne życie na stronę strat - pod elektrownią naprawdę niewiele brakowało. Ale nie przewijał mi się żaden film, tylko miałem sekundę hiperświadomości jak po dawce melanżu i precyzji z którą mógłbym przejechać po całej długości nieco grubszego sznurka. Sam nie wiem jakim cudem wpasowałem się w tą szczelinę między samochodami. A jedyną myślą która mi wtedy przez głowę przeleciała była: "ale przecież to ja mam pierwszeństwo!" Ufff. A ludzie się dziwią że Al+KMnO4 nie podnosi mi adrenaliny.

Piątek: Koło siódmej obudził mnie jakiś piekielny hałas. Nie, obudził to za dużo powiedziane: wywabił z wyrka. Wstałem, z zamkniętymi oczami rozejrzałem się co się dzieje za oknem i wróciłem spać. Żaluzji nie odsłaniałem :D
Gdt słońce było ciut wyżej nad horyzontem wziąłem się za robotę, szlag mnie trafił przy zapalniku v1.1, ale zmajstrowałem zapalnik v1.2 - zdjęcie obok, sposób produkcji już wkrótce, w DIY#2. Koło 13. krzyknąłem do braciaka "zaraz wracam", wziąłem całą pirotechnikę w plecak i pojechałem błonia wysadzić w powietrze. Znalazłem fajne miejsce i już miałem rozkładać się z kramem, jak zadzwonił taki jeden ;) żeby nie zaczynać bez niego, gdzie jestem, żebym poczekał, żebym go poszukał etc. Chwilę później mieszaliśmy utleniacz z reduktorem w słoiczku, skręcałem przewody (w połowie zdenerwowałem się na oporny drucik (nie mylić z drucikiem oporowym) i dałem Barankowi żeby drugą żyłę dokręcił), porządkowałem burdel żeby w razie ewakuacji szybko się spakować :D. No i nadejszła wiekopomna chwila: Baranek z aparatem w łapie dokumentuje odpalanie, ja przykładam do styków baterii jedną żyłę... drugą... cisza... żadnego dymu... co jest kuffa?! toż to się powinno gotować a to cisza i spokój! komicznie to wygląda na filmie :DD. Potem poszedłem do ładunku, wydobyłem zapalnik z sypkiej mieszanki i skląłem Baranka, bo zwarcie zrobił przykręcając drugą żyłę kabla do zapalnika :) Poprawilem elektrykę, wziąłem baterię... no! wszystko jak przewidziałem. A tu krzyk po prawicy: "czemuś odpalił bez uprzedzenia??!!!". Zebraliśmy manatki i pojechaliśmy odstawić 5 litrów oleju na przystanek. Potem do BB. Wypróbowaliśmy FB, olewając proporcje, sproszkowanie utleniacza i dokładne wymieszanie składników. Rąbnęło zdrowo, bardziej widowiskowo niż głośno, nada się na granata :) Myślałem że wrócę do domu na spóźniony obiad, ale gdzie tam! "Wpadnę do M., muszę pogadać, 3 minuty na osobności i reszta jest cała twoja". Mało się nie przeturlałem przez ramę roweru. Z trzech minutek zrobiło się jakby więcej, potem się wybraliśmy do Niska. O wycieczce na nasyp w kilku turach nawet mi się pisać nie chce :P. Podsumowanie: o 13.00 powiedziałem bratu że zaraz wracam. O 22. przez telefon poinformowałem mamę że już wracam. Nie ma jak precyzyjny gryplan. Ale twardy człowiek ze mnie, nie bez satysfakcji skończyłem jeszcze tej samej nocy "Cyberiadę" Lema.

Sobota: szatańsko wczesna pobudka, położona na nią olewka i samodzielne wstanie z łóżka o kulturalnej porze. Od rana zabrałem się za "Ubik", zajebioza. Po południu skończyłem. Świetny mindfucker. Poza tym, od samego rana zdaje mi się że jutro poniedziałek. :/ Nie ma wała. Jutro odpoczywam. A od poniedziałku znowu rzucam się w wir prac przy super-hiper-produkcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz