Poniedziałek
Drzemałem, głównie. W czasie rozruchu zakładu automatycy mieli taki akord że nie mieli czasu krzyknąć mi "młody, idziesz?".
Za oknem biura wyrastają góry. Piachu. Budują następną halę. Dobrze że sufit nie popękał bardziej gdy kuli beton pod samymi oknami, baliśmy się że trzeba będzie w kasku chodzić po biurze.
Wtorek
Mój opiekun dzwoni do magazynu.
"- ...
- Jaka, k***a, ochrona? "
Poszliśmy sami do magazynu, wzięliśmy co trzeba - wtedy zadzwonił telefon:
"-ATS, ochrona, słucham."
"- ..."
(odkładając słuchawkę) "- cholera, w końcu przerwa śniadaniowa jest! Połowa rezygnuje jak to usłyszy."
Potem kierownik automatyki zgarnął mnie do pomocy (kto komu...?) przy backupowaniu softu z rentgena. Pomoc polegała na tym że powiedziałem mu jakich narzędzi potrzebujemy, wspólnym wykręceniu kilku śrubek i schowaniu narzędzi z powrotem do kieszeni. Kompa przyniósł erm... mój pomocnik. Resztą zająłem się sam, bo bałem się że go skrzywdzi. Bałem się tak bardzo, że wyszedłem godzinę wcześniej. Zauważyłem to dopiero na parkingu ;)
Środa
Zrobiłem kabel empiajowy [MPI].
Wrócił dysk z wczorajszego backupa. Kopia nie działa. To czy BIOS znajdzie oryginalny dysk, a na nim boot sector, ustalane jest chyba wykonując rzut monetą. Cóż...
Piątek
Widziałem bezpiecznik od transformatora. Nominał 100A, 17,5kV. Ciężkie ustrojstwo.
Biurowa robota, segregowanie kaloszy (wytrzymują 20kV ^.^) i rękawic między rozdzielniami SN.
Luźny tekst, chociaż on powinien trafić do tygodnia trzeciego:
"-Pawle, co robisz?
-Brudzę się."